
Wydawało mi się, że długo nie dane mi będzie obejrzeć odcinka na poziomie „The Sixteen-Millimeter Shrine”, a tymczasem okazało się, że już kolejny, „Walking Distance”, podniósł poprzeczkę jeszcze wyżej!
Historia przytłoczonego życiem producenta filmowego Martina Sloana jest nie tylko projekcją nostalgicznych pragnień Roda Serlinga (który oparł scenariusz w dużej części na własnych wspomnieniach z dzieciństwa), ale także ucieleśnieniem marzeń wielu ludzi w średnim wieku. Marzeń o powrocie do domu, rodzinnego miasteczka i beztroskich dziecięcych lat.

Po raz kolejny mistrzowsko napisane dialogi rzucają wręcz na kolana, dodatkowo są poparte znakomitymi kreacjami aktorskimi, zwłaszcza Giga Younga (Martin) i Franka Overtona (ojciec Martina). Apogeum aktorskiego kunsztu i ekspresji możemy podziwiać w trzecim akcie, w scenie chwytającej za serce (i gardło) rozmowy głównego bohatera z ojcem. Całości dzieła dopełnia wybitna ścieżka dźwiękowa Bernarda Hermanna oraz pieczołowicie dobrana scenografia (sklepik w dwóch wariantach).
Puenta odcinka trafia do serca i do rozumu. Oczywiście, nie jest to nic szczególnie odkrywczego, ale w połączeniu z rozgrywającymi się wcześniej wydarzeniami (zwłaszcza w kontekście wzmiankowanej wcześniej rozmowy Martina z ojcem) stanowi znakomite, choć ponownie (jak w przypadku „The Sixteen-Millimeter Shrine”) słodko-gorzkie podsumowanie. Słodko-gorzkie, lecz zaskakująco pozytywnie nastrajające. Piękny odcinek…
